Czego się boją WordPressowcy?

Czego się boją użytkownicy WordPressa

Kilka dni temu był Halloween i moje mieszkanie również nawiedzały wszelkiej maści potwory. Ale przebranie jednego chłopca wyraźnie odstawało od reszty: koszula, krawat, marynarka, a w ręku skórzana aktówka. Chłopak miał ponad metr sześćdziesiąt wzrostu i kiedy go zobaczyłam przez judasza w drzwiach, naprawdę lekko się wystraszyłam. Chwilę potem wyjaśnił, że jest przebrany za komornika, bo… jego ludzie naprawdę się boją.

To złamanie schematu dało mi sporo do myślenia. Muszę przyznać, że rzeczywiście często bardziej boimy się zupełnie czegoś innego, niż można by w pierwszej chwili przypuszczać.

W WordPressie również.

Kto musiałby stanąć przed drzwiami WordPressowca, abyśmy bali się wyjść mu na przeciw?

Nasza własna niekompetencja?

Moje prywatne rozmowy z freelancerami WordPressowymi mogłyby świadczyć o tym, że najbardziej boimy się, że wyjdzie na jaw nasza niekompetencja.

Kłóci się to jednak z postrzeganiem rynku WordPressowego.

Ten, jak wiemy, jest dziś zdominowany przez osoby, które wcale jakimiś super specami nie są, za to perfekcyjnie opanowały tak zwaną szybką ścieżkę robienia stron.

Więc ciężko byłoby mi zebrać argumenty na to, że strachem numer jeden wśród tej grupy WordPressowców jest przyznanie się, że się czegoś nie potrafi. I obawa, że nagle nasz projekt utkwi w martwym punkcie, bo nie potrafimy znaleźć rozwiązania.

Życie pokazuje, że znajdziemy. A że często będzie to jakiś „workaround” typu sklejka z trzech wtyczek, wydaje się nie mieć większego znaczenia.

Klienci z piekła rodem?

Innym, często przewijającym się motywem w „powieściach z dreszczykiem” podczas spotkań ludzi z WordPressowej branży są klienci z piekła rodem.

Co ciekawsze, niekoniecznie muszą to być zaraz klienci freelancerów.

Moi znajomi, którzy pracują w tzw. suppocie też mają takich wiecznie narzekających i nadużywających ich czas klientów.

Ale czy tego rodzaju klientów obawiamy się najbardziej?

Okazuje się, że prędzej czy później znajdziemy sobie sposoby i na nich.

Jedni nauczą się ich wychwytywać już na poziomie przyjmowania zleceń i po prostu nie wchodzić z nim w żadną współpracę. Inni, przedstawią im specjalną wersję umowy, zarezerwowanej tylko do tak zwanych trudnych przypadków. Jeszcze inni wykręcą się nagle jakimiś niespodziewanymi okolicznościami i zakończą współpracę, byle się od nich raz na zawsze odciąć.

Ci bardziej ambitni będą śledzić doświadczenia innych na ten temat, a takich w necie jest mnóstwo. Chociażby wystąpienie Steps for Dealing with Difficult Clients, które gorąco polecam. Słuchając prelegentki- Amerykanki można przy okazji podszkolić angielski techniczny, bo Kathy Drewien mówi powoli, elegancko i z do tego z dowcipem.

A więc nie…, to nie trudnych klientów najbardziej obawiają się WordPressowcy.

No więc czego boimy się najbardziej?

Kto musiałby stanąć w drzwiach WordPressowca, żeby wzbudzić prawdziwy strach?

Chyba przesadziłam z użyciem trybu przypuszczającego w pytaniu wyżej.

Bo ten ktoś nie tylko już w tych drzwiach stanął, ale – zdaniem wielu – brutalnie wtargnął do naszego WordPressowego życia. Bez zapraszania i wbrew protestom.

Tak, mowa o Gutenbergu.

Gutenberg, czyli nowy edytor WordPressa (choć wcale nie taki już nowy, bo niedługo będzie rok jak istnieje w corze WordPressa) od początku swojej kariery zrobił sobie tak fatalny PR, że nawet teraz, kiedy jest już bardziej dojrzały i o niebo lepszy od starego TinyMCE, wciąż budzi negatywne skojarzenia.

Na nic zdają się nawoływania Yoasta, że warto przejść na Gutenberga.

Nie ma już chyba WordCampów bez co najmniej kilka prezentacji nawiązującym do edytora blokowego.

Nic, że WP Tavern, najpoczytniejszych kanał newsów o WP, ma kilkadziesiąt wpisów na ten temat.

Nawet kultowy Smashing Magazine podjął się niedawno próby dowiedzenia, że Gutenberg jako sam produkt ma mnóstwo zalet, tylko zaszwankował sposób wprowadzenia go do WordPressowego ekosystemu.

Mimo to, słowo Gutenberg i nowy edytor wciąż budzi opór i niepokój.

Czy strach przed przejściem na Gutenberga jest uzasadniony?

Z pewnością (inaczej musiałabym powiedzieć wprost, że co najmniej 3/4 społeczności zabierającej głos w tym temacie się myli).

Ale moje doświadczenie pokazuje, że znacznie bardziej spotęgowany u osób, które niewiele wiedzą na ten temat.

A przecież łatwiej okiełznać bestię, jeśli się o niej coś więcej wie.

Przykład.

Pod wspomnianym wyżej wpisem Yoasta napotykamy się na takie komentarze:

“Radzicie uaktualnić wszystkie treści co nowego edytora czy raczej powinien się wstrzymać z aktualizacją bloga i treści na stronach jeszcze przez 12 następnych miesięcy?”

“Na starych stronach, które mają większą liczbę artykułów, edycja 900 wpisów za pomocą edytora blokowego jest niemożliwa!”

A wystarczy wiedzieć, że przełączenie się na nowy edytor nie zepsuje starych treści. Otworzą się one w tzw. bloku klasycznym, który działa jak stary klasyczny edytor.

Inny przykład.

Niedoinformowany użytkownik powie:

“Po co mi ten nowy edytor, przecież Elementorowi i tak do pięt nie dorasta. Szkoda mojego czasu. Wynocha.”

Bardziej rozsądny użytkownik podejdzie do tego tak:

“Na razie nie używam nowego edytora na stronach klientów, ale rozumiem jego mocne strony.  Znam sytuacje, kiedy użycie Gutenberga na stronie da mi/mojemu klientowi więcej korzyści, których nie mielibyśmy bez niego. Rozumiem też, że jeśli sytuacja tego wymaga, mogę spokojnie używać obu i wiem, jak technicznie to wszystko bezkonfliktowo pogodzić.”

Przykład z życia (mojego) wzięty

Wpis, który czytasz, piszę w edytorze blokowym i uwierz mi, że zmuszenie mnie do powrotu do edytora klasycznego, byłoby dla mnie koszmarem.

Ale gładkie pisanie w nowym edytorze ułatwia mi kilka podstawowych faktów, o których nie wszyscy wiedzą:

  • Używam motywu (Twenty Fifteen), który ma należyte (a nie tylko udawane) wsparcie pod Gutenberga. U mnie backend jest praktycznie stuprocentowym odzwierciedleniem front-endu (fonty, kolory). Dzięki temu nie muszę co chwilę korzystać z opcji „Podejrzyj”, żeby sprawdzać, jak ten wpis będzie wyglądać na front-endzie.
  • Stosuję kilka tricków, które pozwalają mi pisać szybciej (nowy blok typu akapit tworzę uderzając w <Enter> a inne bloki wybieram z klawiatury korzystając z klawisza /. Nagłówki tworzę wpisując / ## i kończąc spacją. Więcej o tego rodzaju trikach pisałam we wpisie Jak pisać artykuły w nowym edytorze – 15 porad dla blogera.

That ship has sailed, czyli dlaczego powinniśmy okiełzać strach przed Gutenbergiem

Yoast, odpowiadając na komentarze przeciwników Guteneberga, którzy ciągle marudzą, że nowy edytor nie powinien był wejść do silnika WordPressa, aż dwa razy użył wyrażenia „That ship has sailed”. Po polsku oznacza ono „Ta szansa minęła bezpowrotnie” albo „To się już stało. Pozamiatane”, „Już po ptokach”.

I dodał „Edytor blokowy to przyszłość”.

Więc może warto spojrzeć na temat nowego edytora z tej perspektywy? I próbować polubić go na kredyt, zamiast instalować po raz kolejny wtyczkę Edytor Klasyczny i udawać, że go nie ma…

Bo kierunek rozwoju WordPressa jest już określony i trwają prace, żeby rozszerzyć koncepcję bloków na całość witryny. Ale to już temat na osobny wpis…

A póki co, WordPress 5.3 za progiem, który przyniesie wiele przełomowych usprawnień w edytorze blokowym.

22 komentarze do “Czego się boją WordPressowcy?”

  1. No cóż, ja mimo upływu czasu dalej jestem zielony w tych sprawach.
    Chętnie jednak takie wpisy czytam. Z tego to miejsca nauczyłem się stawiać multisita i usłyszałem o Gutenbergu wiele pochlebnych opinii.
    Nadal jednak uważam, ze ludzie dzielą się na tych, którzy potrafią używać farbek i pędzla i tych jak ja, którym ciężko to ogarnąć. Wcale nie od strony użytkowania. Chodzi o to, że pusta kartka i coś do piania nie zastąpi wyobraźni co na niej umieścić. I czy to Gutenberg, poprzedni edytor, Elementor lub Divi, to dobra jakość nie będzie zależała od tych narzędzi. Na tym blogu, niezależnie co by Pani Agnieszka nie napisała i jakim narzędziem, to będzie to dobre.
    Uwaga, ale Strach stoi za rogiem cały czas. To sztuczna Inteligencja. I to ona odbierze wielu WordPressowcom pracę i wiele zawodów zniknie szybciej niż zegarmistrz. Skorzystają Ci co bajki opowiadają, ona ich wysłucha i na tej podstawie stworzy witrynę. Ja już jestem przerażony, bo jak dzwonię do Orange, to ona odbiera. Ciekawe, kto za chwilę zechce uczyć się Html-a, Css-a , bo Gutenberg, to jeszcze nie rewolucja, to dopiero początek nowych ułatwień z których starsi powoli zaczną korzystać, a młodsi nie będą wiedzieć, że było inaczej.

    Darek

    1. Darku, słuszna uwaga, że mieć narzędzia to jedno, a umieć za ich pomocą coś ładnego wyczarować to zupełnie co innego. I dlatego w page builderach dużym powodzeniem cieszą się gotowe templatki pod konkretne tematy, które w ten sposób zastępują motywy. Klik, klik, zaaplikowane i pozostaje nam tylko podmienić teksty. W Gutenbergu pod tym kątem jeszcze posucha, ale zarówno użytkownicy jak i twórcy zdają sprawę, że jest taka potrzeba rynku. Więc myślę, że to tylko kwestia czasu.

      Jeśli chodzi o sztuczną inteligencję, to sama jestem ciekawa tak szybko ona opanuje rynek webowy, chociaż zgadzam się z którymś innym komentarzem tutaj, że na początku pewnie sprawdzi się do prostych stron.

      Dziękuję za ciekawy komentarz. Z przyjemnością go przeczytałam.

  2. Z jednym się zgodzę – tak jak mawiał Richard Riddick w filmie Pitch Black: „Może boicie się nie tego co trzeba…”.
    Żeby wiedzieć czego naprawdę się bać, trzeba uzmysłowić sobie dwie sprawy:
    Po pierwsze – do czego będziemy używać WordPress-a. Jeżeli mamy zamiar postawić np. blog o kotach, to obawiałbym się tylko „sztucznej inteligencji” tak jak wyraził się kolega przede mną. Jeżeli natomiast planujemy czegoś więcej, to już sprawy nie są takie oczywiste i tu mamy punkt drugi:
    Wordpress = PHP + MySQL (MairaDB). To od tych technologii zależy przyszłość WP. Ja najbardziej mam wątpliwości co do przyszłości PHP.
    Czytałem gdzieś że to właśnie Wrodpress trzyma PHP-a na powierzchni, bo WP zasila sporą część stron w Internecie. No i mamy błędne koło: WP zależy od PHP-a, a PHP od WordPress-a.
    Tak czy siak, w dobie mikroserwisów, PHP nie najlepiej się sprawdza. I nie chodzi o to że on jest zły, chodzi o to że sposób w który działa został zaprojektowany w czasach gdy Internet funkcjonował nieco inaczej.
    Ktoś może zapytać: „A co z Reactem?”. O to też bym się nie martwił. W końcu cały frontend można postawić niezależnie w dowolnej technologii a komunikować się z zapleczem WordPressa po API. To podejście staje się coraz bardzie popularne i nosi nazwę „headless cms”. Ale szkopuł w tym że Rest API WordPress-a jest napisane właśnie w PHP.
    Rozważając hipotetycznie – gdyby w obawie o przyszłość, mieliśmy przepisać silnik WP, to w czym? NodeJS? Java?

    Witamy w branży IT!

    1. To ciekawe, co piszesz Iwan, że WP i PHP wzajemnie trzymają się przy (aktywnym) życiu. Ale czy ja wiem, że od PHP i MySQLa zależy przyszłość WP? WordPress to w końcu silnik do stron webowych, które z definicji nie mają być jakiś super zaawansowane technologicznie i zasobożerne jeśli chodzi o backend. Tak, wiem, że są ludzie, który próbują na WP zrobić drugie allego i postawić bankowość elektroniczną, ale gdy popatrzymy na cel powstawania stron www sam w sobie, to okazuje się, że mają one jedynie wspierać konkretny biznes, czyli zwiększać konwersję. Dlatego większy nacisk idzie na front-end i jego elastyczność. Takie moje skromne zdanie… Fajnie, że się dopisałeś w komentarzu. Dzięki.

      1. Tego właśnie się obawiam Aga, że taki właśnie kierunek obrał Matt: WP ma być platformą raczej do taśmowej produkcji blogów i landing pages. A kiedyś tak nie było. Po co w takim razie włożyli tyle wysiłku w Rest API? Tego przecież nie potrzebują ani blogi ani Landingi. A tak na marginesie to API to kawał dobrej roboty, coś co WordPressowi naprawdę się udało. Po co zadali sobie tyle trudu? Żeby teraz wszystko zniszczyć bo WordPress ma być taki jak Wix? Wybaczcie że poruszam nieco techniczne sprawy, ale chcę dokładnie wyjaśnić co zaczyna mnie niepokoić.
        Całe piękno wrodpress-a tkwiło bardzo wygodnym korzystaniu z:
        * hooks
        * filters
        * i właśnie Api restowe
        Haki i fltry mamy do absolutnie wszystkiego, i dzięki temu póki co możemy dopasować nasz serwis dokładnie do naszych potrzeb. Ten system zapewnia pełną elastyczność. Tak, na WP da się zrobić Alegro i da się też postawić system bankowy. A na Wix-ie i na Blogerze, niestety nie! Oczywiście, trzeba odpowiednio zabezpieczyć, połączyć z zewnętrznymi systemami (Rest API), dorobić pewne komponenty, ale WordPress to wszystko umożliwia. A może już należy mówić „umożliwiał”?
        Kiedy robimy duży system i klient mówi chcemy panel administracyjny, i chcemy to w miarę tanio, to zaczynamy się zastanawiać co by tu wykorzystać? Ja wtedy podpinam wordpress-a, który ma wszystko co niezbędne: zarządzanie użytkownikami i uprawnieniami, zarządzanie taksonomiami i tagami, piękne zarządzanie multimediami tzn. miniatury, optymalizacja, kadrowanie, upload, download dzieją się automatycznie, a jeśli chcemy mieć nad tym dokładniejszą kontrolę, WP udostępnia odpowiednie hooki i filtry. Dalej: system harmonogramu zadań, http-api (nie musimy męczyć się z CURL-em), rewrite-api. I jeśli ktoś ma wątpliwości muszę zapewnić, to wszystko póki co działa i działa dobrze! I to co najważniejsze – jest elastyczne, możemy dostosować do naszych potrzeb.
        W WP brakuje mi jednej rzeczy – szukania wewnątrztekstowego, ale i to się da zrobić, podepniemy np. Solara, czy Elastic rearcha.
        Gdybym musiał to wszystko zaprojektować i napisać samemu od podstaw cena projektu skoczyłaby 100-krotnie.

        Rozmowa jest taka:
        – podpinamy panel wordpressa, cena: 10 000, termin: 3 miesiące, dziury wypełnimy, wydajność dopracujemy
        – robimy własny panel, cena od 500 000 wzwyż, termin: przynajmniej rok. z zastrzeżeniem że na pewno nie będzie miały tyle funkcjonalności i nie będą one tak dopracowane.

        Proszę zwróć uwagę jak często używam słów „podepniemy”, „podpinam”. To jest istota sprawy. WordPress kiedyś mówił: „Chcesz się do mnie podpiąć? Proszę bardzo! Nie ważne co to jest, ja mam odpowiednie gniazda, one są uniwersalne”.
        Teraz zaczynam wyczuwać trochę inny przekaz: „Nie, raczej nie. Gutneberg jest ważniejszy… my raczej do blogów… może idź z tym do Drupala!”. Dobrze, Gutenberg, jest fajny… ale nie jest najważniejszy! Wszyscy oszaleli na jego temat. WordPress to nie sam Gutenberg! To tylko jeden z wielu, wielu, elementów. Jeśli on ma przesłonić resztę, to coś zaczyna nam umykać, wylejemy dziecko z kąpielą.
        Tak zgadzam się, jeżeli WP zaczął cenić siebie tak nisko, a jego ambicje znów sięgają tylko blogów, wtedy rozmowa o PHP, MySQL i takie tam, jest bezcelowa. Wszystko jedno na czym to będzie stało.
        Chyba mało kto zdaje sprawę jak potężną platformą jest WP. Nie ma innego takiego systemu. Drupal to nie to… nie ma tej alchemii co WP. Po co to niszczyć. Szkoda.

        Wybacz że było trochę długo i technicznie, ale chcę powiedzieć że WordPress jest fajny też od innej strony i jego przyszłość nie jest mi obojętna.

        1. Iwan, przede wszystkim dzięki za obszerny komentarz. Lubię takie przydługasy, szczególnie od doświadczonych użytkoników, a Ty najwyraźniej się do takich zaliczasz.

          taki właśnie kierunek obrał Matt: WP ma być platformą raczej do taśmowej produkcji blogów i landing pages

          Iwan, chyba tak na poważnie nie myślisz? Gutenberg wypełnia największą lukę jaka istniała w WordPressie od lat. Wierz jak mnie osobiście wkurzało to, że kiedy chciałam zachęcić do używania WordPressa jakiś moich znajomych, to pierwsze co musiałam im mówić, że muszą zainstalować jakąś wtyczkę albo nauczyć się jak działa WP query i napisać kaweł kodu samodzielnie, że zrobić normalną stronę główną, nic wyszukane, prostą stronę, gdzie masz jakieś sekcje, kolumny, proste – wydawałoby się – rzeczy. W TinyMCE możesz napisać wpis na blog, ale nie zrobić sensowną stroną główną. IMy już się przyzwyczailiśmy do jakiś ACFów, potem page buidlerów itd. Ale popatrz, czy to nie jest dziwne? teraz co, system który napędza 1/3 internetu i nie umożliwia tego sam w sobie? To jakiś żart…

          Po co w takim razie włożyli tyle wysiłku w Rest API?

          Tak, nowy edytor jest oparty o to API i moim zdanie świetnie, że ten sam interfejs może być wykorzystany jednocześnie do komunikacji z innymi systemami albo nawet wewnętrznie żeby zrobić lepszy interfejs dla użytkownika na backendzie, z wykorzystaniem możliwości jakie daje JS.

          Piszesz, że całe piękno WordPress tkwiło bardzo wygodnym korzystaniu z filtrów i akcji. Ależ nadal tkwi i nikt mu tej potęgi nie odbiera.

          Tak, teraz uwaga się skupia na Gutenbergu dlatego, że Gutenberg dorobił się złej sławy od początku i trzeba po prostu ludzi do niego (na nowo) przekonać.

          1. …chyba tak na poważnie nie myślisz…

            To tylko moje obawy. Niektóre wypowiedzi twórców Gutenberga na GitHubie, dają mi powód do takiego myślenia. Ale to temat na wielogodzinową rozmowę.

            Tak, nowy edytor jest oparty o to API i moim zdanie świetnie, że ten sam interfejs może być wykorzystany jednocześnie do komunikacji z innymi systemami

            W pełni się zgadzam i właśnie o to chodzi :). W moim pierwszym komentarzu wyraziłem niepokój związany z tym, że PHP w którym to API jest napisane, staje się wąskim gardłem i tym samym zaczyna tracić na popularności. Jeśli PHP zejdzie z łask, nie wiem co dalej z Wrodpress-em. Oczywiście martwię się na zapas, bo jaka będzie przyszłość danej technologii nikt nie przewidzi. A ponieważ rozmawiamy o tym czego się boimy jako WordPressowcy… to ja osobiście tego się obawiam. No, „boję się” to może lekka przesada, ale odczuwam taki dyskomfort że tak powiem 🙂

          2. Iwan, super, że śledzisz wypowiedzi na GitHubie. Następnym razem śmiało możesz co ciekawsze podlinkowywać, wszyscy na tym skorzystamy. Ja tak ogólnie bardzo lubię, jak ktoś się powołuje na coś (jakieś źródło), albo dodaje więcej szczegółów dlaczego myśli tak a nie inaczej.

    1. Dzięki Ewelina, to następnym razem napisz choć jedno zdanie dlaczego, bo ani się obejrzysz i Twoje wpisy wpadną do spamu.

    1. A wiesz Konrad, że nie wiedziałam, ze Syndrom oszusta właśnie tak się nazywa po angielsku i doczekał się już oficjalnej definicji? Dzięki za podzielenie się tą informacją.

  3. Heh fajnie napisany wpisik. Ale wracając czego się boją hmmm gdy „wracaj na stronie po jakimś czasie, a tam milion wtyczek które padły albo nie są zaktualizowane i co po aktualizacji?:) strona się sypie…łeee” albo druga opcja samoistnie wykonał się update wordpress’a do nowszej wersji i ponownie strona rozpadła się na kawałki 🙂

  4. Ja się najbardziej boję kolejnej takiej Hiroszimy jak Gutenberg… mam nadzieję, że Mullenweg wystarczająco nasycił się nienawiścią „motłochu” i nie będzie już kombinował. A jak będzie, to pogrzebie tę platformę na amen, a ja zawczasu znajdę sobie inną pracę.

      1. Dziękuję za link. Obejrzałem w całości. No, to ja się boję wszystkiego, co tu było powiedziane, bez wyjątku. Nie chcę się żalić, więc tutaj utnę.

  5. Tego czego obawiałem się wcześniej jeszcze nie nadeszło.
    Strach jednak zajrzał mi w oczy. Jak wcześniej wspomniałem jako zielony Worpressowiec, czyli użytkownik z ciekawości, dopadło mnie coś o czym wszyscy głośno pisali, a ja sobie czytałem i rozważałem. Otóż, tym razem stwierdzam, że prawdziwi WordPressowcy zawsze będą mieć zajęcie niezależnie od tego jak będzie rozwijał się WordPress i nie mają się czego bać. Może i stronę dziś może zrobić wielu za pomocą dodatków takich jak Divi, którego z braku wiedzy technicznej zacząłem używać ja, jako laik. Nie wszyscy jednak wiedzą, ( Ci którzy sądzą, że sami wszystko ogarną) jak niemiła niespodzianka kryje się za rogiem. Wszystko może się rozkraczyć przez aktualizację. Tak, teraz to boję się tego, kiedy spotka mnie kolejna taka niespodzianka, a nie tego co już się wydarzyło. I co z tego, że wydawało mi się, że wiele na własne potrzeby już wiem, jak nie da się zalogować by to poprawić. Byłem nawet dumny, że działa mi Multisite i każdy może się zarejestrować i stworzyć własną witrynę za pomocą Gutenberga lub zainstalowanego już tam Divi .Do wyboru do koloru, co komu pasuje. A niech sobie poćwiczy i zobaczy czy to proste. Doszedłem do wniosku, że tym którzy się mocno wystraszyli potrzebny psycholog, tak mnie przydałyby się konsultacje online. Potrzebny support przed strachem jaki mnie ogarnął. Poczułem, że jak nie jesteś dobrze przygotowany, to WordPressa powinieneś się bać, że każda zmiana może Cię zaskoczyć. Przypomniałem sobie 10 przykazań Agi. Troszkę inaczej to się nazywało, ale stali czytelnicy będą wiedzieć o co chodzi.

    1. Hej Darek, zaintrygowałeś mnie bardzo swoim komentarzem (w ogóle fajnie opisałeś swoje doświadczenia). A czy masz na myśli aktualizację samego WordPressa czy jakiś wtyczek/motywu? Tak, to prawda, że aktualizacja to gruba rzecz i – nieudana – niejednemu spędziła sen z powiek. Zupełnie o tym nie pomyślałam pisząc ten wpis o strachach. A tak rzeczywiście jest. Co więcej, powiem Ci, że wszelkiego rodzaju aktualizacji boją się wszyscy, nawet bardzo doświadczeniu programiści wtyczek, motywów i dużych systemów na WP. Co więcej, boją się aktualizacji nie tylko stron klientów, ale własnych stron opartych na napisanych przez siebie wtyczkach czy innych „customowych” rozwiązaniach.

      Twój komentarz dał mi sporo do myślenia. Bo znów po raz kolejny dotarło do mnie jak ważne jest przygotowanie na sytuacje niespodziewane, czyli wszelkiego rodzaju awarie. Najwygodniej chyba jest mieć dokładną kopię swojej strony działającą na osobnej instancji i przeprowadzenie zmian tam najpierw. I tutaj dochodzimy do podstaw, czyli zadbania albo o odpowiedni hosting, który taką usługę oferuje albo o odpowiednie zadbanie o backupy i możliwość szybkiego (w kilka minut) odtworzenia strony z kopii zapasowej po katastrofie. Mówiąc krótko rozdział o przygotowanie się na aktualizacje, temat backupów i wyboru dobrego hostingu, który to porządnie wspiera, powinien być rozdziałem obowiązkowym dla każdego kto zaczyna przygodę z WordPressem pod klientów.

  6. Ja od niedawna próbuje go okiełznać i sobie tak czytam, czytam i próbuję. Bo przecież kto nie próbuje i nie ryzykuje to się nie rozwija. Więc ja go sobie powoli przyswajam, ale widzę światełko w tunelu. Myślę, że jeśli go lepiej ogarnę, poznam, moja praca będzie zdecydowanie przyjemniejsza. I tak już jest lepiej niż na samym początku, ale to w sumie jak z każdą nową rzeczą – trzeba nauczyć się ją obsługiwać. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *